Komentarz i uwagi do tekstu:
  • Rabunkowe wykopaliska nie są jak widać zmorą dzisiejszych archeologów – tak bywało i dawniej. Samo pojęcie badań rabunkowych ma jednak dość młodą metrykę. W Europie średniowiecznej prawo do pozyskiwania wszelkich przedmiotów wydobytych lub wyłowionych było częścią regaliów. Nawet obcy rozbitkowie morscy wraz z uratowanym mieniem stawali się własnością władcy i on decydował o ich losie. W momencie, kiedy poprzez nadania ziemi upowszechniła się własność prywatna, wszelkie znaleziska stały się własnością właścicieli gruntu i tylko wtedy mówiono o rabunku zabytków, kiedy poszukiwania podjęto bez zgody właściciela. W związku ze zwiększonym zainteresowaniem archeologią, w Prusach od 1815 r. wydawano ustawy dotyczące ochrony zabytków. Przepisy te dotyczyły początkowo wyłącznie gruntów państwowych, potem rozszerzono je na grunty samorządowe i kościelne. Znaleziska na takich gruntach stawały się własnością państwa, choć znalazcom dla zachęty wypłacano premie. Prace poszukiwawcze wolno było podejmować za zgodą władz. Na gruntach prywatnych znaleziskami przypadkowymi dzielili się po połowie znalazca i właściciel gruntów. Powodem wydawania tych przepisów była zrazu chęć zapewnienia muzeom królewskim stałego napływu nowych zabytków, zwłaszcza jeszcze dotychczas nieznanych. Jako mecenas nauki i sztuki cesarz chciał zgromadzić nie tylko możliwie pełen przekrój najcenniejszych dzieł sztuki, ale też rzemiosła, od czasów najdawniejszych. Na przedmioty pochodzące z badań wykopaliskowych patrzono właśnie jak na obiekty rzemiosła. Jeżeli muzea królewskie miały dosyć podobnych znalezisk, wówczas mogły się zgodzić, by te mniej piękne trafiły do muzeów prowincjonalnych, a wreszcie jeszcze skromniejsze – do kolekcji pokazowych w szkołach czy muzeach regionalnych. Ten motyw kolekcjonerstwa bardzo widoczny jest w liście dra Beheim Schwartzbacha i całej korespondencji dotyczącej wykopalisk wrzeszczyńskich. Mamy więc i zakaz kopania bez zgody właściciela, i pilnowanie prywatnej „konkurencji”, aby kopiąc nieumiejętnie i gdzie popadnie nie zniszczyła innych przedmiotów, i rezygnację kolejnych muzeów z pozyskania „ciągle tych samych garnków”.
  • O ile warstwy wykształcone akceptowały modę na kolekcjonerstwo zabytków pozyskanych na drodze wykopalisk, to jednocześnie próby naruszania grobów, nawet przez właścicieli gruntów, od niepamiętnych czasów spotykały się ze społecznym potępieniem. Takie osoby i dziś nazywamy hienami cmentarnymi. W Polsce przyjmując w X wieku chrześcijaństwo przejęliśmy jednocześnie kulturę chrześcijańską oraz tradycje antyczne. O kulcie zmarłych, zwłaszcza męczenników i innych świętych w chrześcijaństwie nie trzeba przypominać. Z tym wiązał się szacunek do grobów i potępienie społeczne w przypadku ich naruszania, a zwłaszcza rabowania. W ważnych jednak przypadkach groby jednak otwierano; przede wszystkim dla urzędowego zbadania szczątków przy procesach beatyfikacyjnych lub z chęci pozyskania relikwii. Takimi badaniami archeologicznymi o największym znaczeniu dla chrześcijaństwa były prace wykopaliskowe św. Heleny w Jerozolimie, dzięki czemu w Jerozolimie możemy zwiedzać grób Chrystusa czy Golgotę. Znane są też celowe poszukiwania archeologiczne relikwii świętych, np. szczątków świętego Jakuba w Compostelli. W 861 r. w Chersonezie św. Cyryl i Metody prowadzili poszukiwania grobu papieża Klemensa. Również w komentarzu do prawa kanonicznego wskazuje się na „pomniki archeologii” jako na jedno ze źródeł, „z którego Kościół czerpie autentyczne wiadomości o prawie przekazanym” – ius traditum (Ignacy Grabowski, Prawo kanoniczne, Warszawa 1948, s. 90-91). W tradycji antycznej – greckiej, a zwłaszcza rzymskiej, kult przodków odgrywał bardzo dużą rolę. W greckiej historii niejednokrotnie spotkać się można z poglądem, że dla człowieka jedyną naprawdę liczącą się rzeczą jest zapewnienie trwałej pamięci po sobie. Przykład spalenia świątyni Diany w Efezie przez Herostratesa, właśnie po to, by utrwalić swe imię w historii, jest tego przykładem dobitnym, choć nie jedynym. Oczywiście możni tego świata starali się budować dzieła monumentalne, które mogłyby przetrwać wieki i przechować imię fundatorów. Ludzie ubodzy takich możliwości nie mieli, co nie znaczy, by nie tkwiła w nich chęć pozostawienia po sobie czegoś na pamiątkę: Tu byłem – i dalej podpis, czasem data. Te napisy, pozostawione przez współczesnych wandali na często szacownych murach są dziś plagą większości miejsc zabytkowych. Podobną wymowę miało celowe odciskanie swoich rąk czy nóg przez średniowiecznych strycharzy lub członków ich rodzin na dawnych cegłach (np. w klasztorze benedyktynów w Lubiniu). Również w Biblii mamy wiele przepisów prawnych pozwalających na „zachowanie imienia w Izraelu”, choć tu „imię” zachowywało się przede wszystkim za pośrednictwem synów. ? Powiększające się i powstające coraz liczniej kolekcje zabytków spowodowały próby interpretacji znalezisk. Niestety, w Wielkopolsce żaden z grobów nie był podpisany, choć czasem zdarzały się próby odczytania „napisów runicznych” na popielnicach. Nie można było więc odczytać imienia zmarłego, tak jak na współczesnych cmentarzach. Była jednak szansa, że badania wykopaliskowe pozwolą na przywrócenie pamięci o dawnych mieszkańcach Polski jako o pewnej zbiorowości, o których inaczej nie mielibyśmy żadnego pojęcia. Było to tym bardziej pożądane, że o ile wcześniej wszystkie znaleziska wielkopolskie traktowano jako „pamiątki polskie” czy „słowiańskie”, to po 1885 r. zaczęto wysuwać teorie o pobycie tu Germanów, jednoznacznie utożsamianych przez ówczesną propagandę pruską z Niemcami. Używanie archeologii do walki politycznej było nadużyciem, ale przekonanie, że racją bytu badań archeologicznych nie jest powiększenie kolekcji dla własnej chwały i w celu wzbogacenia, a wyłącznie próba przywrócenie naszej pamięci dawnych mieszkańców ziemi, chyba nie budzi wątpliwości. Prace uzasadnione są zatem wtedy, gdy są prowadzone z pobudek naukowych, w sposób metodycznie poprawny i zgodnie z wymogami konserwatorstwa. Ponieważ każde badania wykopaliskowe bezpowrotnie niszczą badane stanowisko, prawidłowo wykonana dokumentacja jest jedynym śladem tego, co zostało odkryte. Jest to proces podobny, jak w sądownictwie: dowód rzeczowy (np. włos) jest poddany analizie i potem zostaje po nim jedynie ekspertyza. Każdy zaś prawnik doskonale wie, jak to jest kiedy ktoś nawet ze szlachetnych pobudek zniszczy lub zatrze dowody rzeczowe lub kiedy analizę wykonuje amator. Jeśli „dowód rzeczowy” jest i pozyskany w sposób fachowy, to o jego interpretację można się już spierać nieskończoną ilość razy. Drugim powodem prowadzenia prac wykopaliskowych są badania ratownicze. Nie jest rzeczą możliwą zachowanie w ziemi nienaruszonych „dowodów rzeczowych” dawnych społeczeństw. Przeszłość czasem musi ustąpić teraźniejszości. Nie zwalnia to jednak od obowiązku przeprowadzenia wcześniej badań ratowniczych – w sposób metodycznie poprawny. I dlatego nie można godzić się na badania rabunkowe, bez dokumentacji. A także na prywatną własność przedmiotów wydobytych z grobów, bo w takim razie dlaczego niby należy karać hieny cmentarne.
  • Przykład Wrzeszczyny pokazuje też, że nawet wówczas, kiedy wykopaliska podejmują osoby „urzędowe”, nie zawsze jest to równoznaczne z wysoką jakością takich prac, o ile nie są oni wykwalifikowanymi archeologami. Tak jak np. archeologowi trudno jest ocenić autentyczność i wartość jakiegoś obrazu czy dokumentu, tak nie archeologowi, nawet jeśli ma on tytuł naukowy, trudno jest sporządzić dobrą dokumentację wykopaliskową. Wyjątek Krystyny Józefowiczównej, historyka sztuki i zasłużonej badaczki Ostrowa Tumskiego w Poznaniu, pozostaje ciągle chlubnym wyjątkiem. Wracając do 1908 roku, w przypadku Muzeum Cesarza Fryderyka wkrótce miało się wszystko zmienić. Zatrudniony od czerwca archeolog, Erich Blume, postawił metodykę badań terenowych w Poznaniu na tak wysokim poziomie, że mało który archeolog wytrzymałby z nim konkurencję nie tylko wówczas, ale i wiele dziesięcioleci później. Również Wilhelm Thamm przestał mówić o opłacalności pozyskiwania wyłącznie nowych typów i całych zabytków, a przyuczył się do roli znakomitego technika wykopaliskowego.
[opracowała: J. Kaczmarek, V. 2005, na podstawie dokumentów z archiwum MAP, i publikacji A. Abramowicza,
J. Kostrzewskiego, J. i J. Kramarków i in.]