Przed wielu laty w jednym ze słowników znalazłam hasło “Mosina – patrz Messena”, i odniesienie do artykułu w Dwutygodniku Naukowym. W ten sposób natrafiłam na ten tekst.

Jak się wydaje, mimo żartobliwej formy artykułu, w XIX wieku opowieść o Mosinie jako Messenie tu i ówdzie była traktowana z całą powagą, choć niekoniecznie sam Autor artykułu w “Dwutygodniku” jest pomysłodawcą. Identyfikacja Messeny z Mosiną mogła mieć starszy rodowód, jeszcze siedemnastowieczny, kiedy to takie próby włączania naszej rodzimej historii do dziejów świata były modne (dla przypomnienia – Poznań identyfikowano wóczas z ptolemeuszową Stragoną). Chętnych zapraszam do studiowania Sarnickiego i innych naszych uczonych kronikarzy, może znajdą źródło.

Sądzę, że historia odkrycia cmentarzyska w Mosinie w 1844 roku może być prawdziwa, łącznie z opowieścią o próbie interpretacji znaleziska, podjętą przez odkrywców. Tego typu interpretacje, z wykorzystaniem postaci znanych w starożytności, znane były w Polsce od Wincentego Kadłubka, czyli od XIII wieku. Od wieku XVII, kiedy niemiecki fałszerz tak zwanych Bałwanków Prylwickich wprowadził do obiegu naukowego wymyślone przez siebie “runy słowiańskie”, tematyka ta ciągle budziła emocje. Nie inaczej było u schyłku pierwszej połowy XIX wieku, skoro w 1845 r. Tadeusz Wolański opublikował w Gnieźnie “Listy o starożytnościach słowiańskich”, w których stanowczo bronił tezy o runach słowiańskich, “odczytując” je na rozmaitych zabytkach. Także dziś miłośników “run słowiańskich” nie brakuje, ale raczej już nie wśród archeologów, a wśród niektórych entuzjastów starożytności, zwłaszcza wśród tych, którzy sądzą, że zbyt wiele nauki ogranicza wyobraźnię i jest przeszkodą do niczym nie skrępowanych “badań”.

Tekst o Mosinie zdradza Autora o równie wielkiej fantazji, jak Tadeusz Wolański. Interpretacja, a właściwie nadinterpretacja znaleziska świadczy zarówno o jego wielkiej wyobraźni, jak i o oczytaniu w źródłach starożytnych, co było cechą typową dla każdego absolwenta gimnazjum, a więc tego, który ukończył “prymę” [pan Gacek, który skończył kwartę, zatrzymał się w dość początkowym stadium edukacji]. Od T. Wolańskiego Autora wyróżnia wyraźnie kpiarski ton, w jakim on opisuje on znaleziska mosińskie. Sądzę, że owym Anonimem może być Józef Łukaszewicz, znakomity historyk, który w jednej ze swych książek, pt. “Krótki opis historyczny kościołów parochialnych … w dawnej dyecezyi poznańskiej, t. I, Poznań 1858″, pod hasłem Mosina wspominał, że jest ona “osiadła samemi prawie garncarzami”.

Nie wykluczone, że rozbawiony owym “archeologicznym wykładem” Mosiniaków, Łukaszewicz wykorzystał to zdarzenie po to, by zwrócić uwagę społeczeństwu, że w Poznaniu, stolicy sporej prowincji, nie było wówczas żadnego muzeum, które by zbierało tak zwane “wykopaliska”. Pierwsza próba, podjęta przez Polaków, zakończyła się w 1830 r. odmową władz pruskich z powodów politycznych (muzeum miała utworzyć organizacja polska, na której zebraniach miał obowiązywać język polski). Druga próba stworzenia muzeum, podjęta przez niemieckie władze Poznania w 1842 r., również skończyła się niepowodzeniem, bo władze państwowe nie widziały potrzeby stworzenia przybytku kultury w twierdzy wojskowej, jaką był Poznań.

Niezależnie od tego, czy w artykule chodziło o prosty opis odkryć w Mosinie, czy o wskazanie na brak muzeum w Poznaniu, garncarski ośrodek mosiński, choć faktycznie o metryce XIX-wiecznej, uchodził w późniejszych latach za wielce starożytny, i jeszcze w 1875 roku profesor [zapewne gimnazjalny] Rymarkiewicz, w artykule “Wycieczka archeologiczna do Jarogniewic” z 8 IX 1875 r. (Warta, tom II) pisał: “Wszystkie naczynia (…) niezawodnie były wyrobione w Mosinie, gdzie i dziś jeszcze podobne kształty i rysunki na naczyniach wiejskich widzieć się zdarza, bo też istotnie Mosina (…) od wieków z dobroci gliny i wyrobów glinianych słynęła”. Niestety, wyciąganie wniosków na temat odległej historii na podstawie stosunków znanych z historii nowszej, choć czasami konieczne i często stosowane przez historyków, nie zawsze się sprawdza w praktyce archeologicznej.

Czy moja interpretacja jest słuszna, czy to jest jedna z tych nadinterpretacji, o których przed chwilą mówiłam – to każdy już sam musi ocenić.

opracowała Jarmila E. Kaczmarek, VIII. 2004